2018/06/11

Lecimy dookoła świata!! :) Jak i gdzie wyszukiwaliśmy loty? Problem z odwołanym lotem oraz z bardzo małym bagażem podręcznym..


Zanim zakupiliśmy Nasze bilety, przez kilka miesięcy obserwowaliśmy niemal codziennie ceny przelotów w interesującym Nas kierunku. Wyszukiwaliśmy przeróżne możliwości, wiedząc że miejscem docelowym ma być Kalifornia. Naszym zdecydowanym numerem jeden jeśli chodzi o wyszukiwarki jest skyscanner. Głównie ze względu na możliwości wyszukiwania lotów z wybranego kraju do: ''wszędzie''. W ten sposób można obserwować interesujące kierunki, dobierać miejsca przesiadek itp. Oczywiście nie jest to proste, ale jeśli tak jak My jesteście w miarę elastyczni co do terminu (nam przesiadka 2 dniowa w Singapurze i 3 dniowa w Osace bardzo odpowiada - wręcz lepiej niż mielibyśmy lecieć bezpośrednio bo będzie okazja zobaczyć dodatkowe miejsca) - to takie wyszukiwanie na szeroką skalę ma jak najbardziej sens. To właśnie dzięki temu wymyśliliśmy, że nie dokładając dużo więcej możemy polecieć dookoła świata, zamiast lecieć do USA i z powrotem. Wpierw znaleźliśmy bardzo tanie loty z Berlina do Azji (Singapur, Malezja, Tajwan, Tajlandia). Wiedzieliśmy też, że jeśli lecieć dookoła świata to nie ma opcji nie zatrzymać się na Hawajach, które są po drodze, a na Hawaje najtańsze loty są z Japonii. Udało się więc dobrać również tanie połączenie Air Asią z Singapuru do Japonii i tak oto powstał plan podróży do USA. Loty między wyspami Oahu i Big Island są w stałej cenie każdego dnia, a połączenie z Hawajów do Los Angeles o dziwo najtańsze było gdy kupiło się bilet do San Diego z wcześniejszą przesiadką w LA - więc tak naprawdę będziemy mogli wysiąść na dowolnym z tych lotnisk. Na koniec pozostał lot powrotny - i tu niestety nie było nic taniego bezpośrednio do Niemiec czy Polski, dlatego w pierwszej opcji zdecydowaliśmy się kupić bilet z Los Angeles do Mediolanu, a z Mediolanu tanim Easy Jetem do Berlina.

Niby wszystko zakupione aż tu nagle miesiąc później, zupełnie niespodziewanie dostajemy wiadomość, że lot z Los Angeles do Mediolanu został odwołany! Bilety te kupiliśmy przez portal gotogate.com, i niestety ale od miesiąca sprawa zwrotu pieniędzy za ten lot jeszcze nie została załatwiona - ale jesteśmy dobrej myśli. Lot Easy Jetem niestety przepadnie, ponieważ opłata za odwołanie czy przebookowanie jest znacznie wyższą niż kosztował nas bilet. Rozpoczęliśmy więc nowe poszukiwania biletu powrotnego. W taniej wersji tak naprawdę nie było wyboru - musieliśmy lecieć przez Reykjavik na Islandii, a stamtąd na szczęście lata bezpośrednio do Poznania samolot linii Wizzair, także chociaż przy powrocie unikniemy już podróży autobusem i trafimy bezpośrednio do domu. Poza tym - spędzimy jeden dzień na Islandii! Znowu są to dla Nas jakieś plusy tej zmiany ;). Koszt niestety oprócz strat poniesionych w związku z odwołaniem lotu - także jest nieco wyższy niż miał być w pierwotnej wersji:

Los Angeles - Reykjavik - 535 zł

Reykjavik - Poznań - 424 zł
 
Co do wyszukiwania lotów to tak jak pisałem w pierwszej kolejności używamy skyscanner'a, ale zawsze po wyszukaniu lotu, porównujemy ceny z innymi wyszukiwarkami, a także z ceną bezpośrednio na stronie danej linii lotniczej. Do tej pory jednak zawsze cena wyszukana przez skyscanner okazywała się tą rzeczywiście najtańszą opcją.
Bilety kupujemy oczywiście tylko z darmowym bagażem podręcznym oraz bez żadnych innych dodatkowych (płatnych) usług. Bagaż podręczny w większości linii jest podobnej wielkości, jednak podczas Naszej podróży napotkamy na dwie linie, które mają w cenie znacznie mniejszy bagaż podręczny od standardowego rozmiaru..

Scoot -  54cm x 38cm x 23cm
Air Asia -  56cm x 36 cm x 23 cm
United Airlines - 43 cm x 25 cm x 22 cm
Hawaiian Airlines -56 cm x 36cm x 23 cm
WOW Air -  42 cm x 32 cm x 25 cm
Easy Jet - 56 cm x 45 cm x 25 cm

Jak widać United Airlines i WOW Air mają wliczony w cenę tylko przedmiot osobisty o znacznie mniejszych wymiarach aniżeli regularny bagaż podręczny. My póki co jednak nie przejmujemy się i będziemy się martwić na miejscu, po powrocie na pewno opowiemy Wam jak udało Nam się zmniejszyć Nasze plecaki do wymaganych wymiarów i miejmy nadzieję, że nie będziemy musieli dodatkowo dopłacać! :)



2018/06/03

Kupujemy bilety na podróż do USA. Ops niespodzianka! Zmiana planów! :)

Od grudnia 2017 rozpoczęły się intensywne wyszukiwania lotów do USA. Porównywaliśmy, sprawdzaliśmy bardzo dużo różnych opcji, aż w końcu okazało się że lot z Europy na zachodnie wybrzeże nie trzeba wcale standardowo pokonać w kierunku zachodnim, a równie dobrze można polecieć w kierunku wschodnim.. Ewa chyba cały czas miała w głowie zrealizowanie swojego marzenia, czyli odwiedzenia wysp hawajskich.., ale ja nie wierzyłem, że może nas być stać na takie wakacje.. Jak się jednak okazało, przeloty na wschód w naszym terminie były wyjątkowo tanie i po kilku tygodniach niepewności podjęliśmy decyzję.. TAK, LECIMY DOOKOŁA ŚWIATA. Ooo tego się sami nie spodziewaliśmy! Ale znalezione okazyjne ceny lotów jak zobaczycie sami były bardzo zachęcające! 24 lutego kupiliśmy bilety na pierwszy etap Naszej wielkiej podróży.

1. Berlin - Singapur - Scoot - 865 zł
2. Singapur - Osaka - Air Asia - 550 zł
3. Osaka - Oahu (Honolulu)  - Air Asia - 623 zł

a kolejnego dnia, zdecydowaliśmy się już kupić bilety powrotne:

1. Los Angeles - Mediolan - Norwegian - 673 zł
2. Mediolan - Berlin - EasyJet - 94 zł


Brakowało więc jak widać nam już jedynie przeloty z Hawajów na zachodnie wybrzeże USA, ale ceny tutaj są raczej stałe, a lotów bardzo dużo więc lot ten zakupiliśmy nieco później. Zdecydowaliśmy się także odwiedzić dwie wyspy hawajskie dlatego dokupiliśmy jeszcze dwa loty:

1. Honolulu - Kona - Hawaiian Airlines - 320 zł
2. Kona - Los Angeles - United Airlines - 630 zł


Jeśli więc podliczyć wszystkie ceny biletów to przelot dookoła świata powinien kosztować nas: 3745 zł. Największym jednak plusem jest to jak wiele miejsc zobaczymy :). Będziemy mieli 2 dni na zwiedzanie w Singapurze, 4 dni na zapoznanie z japońskimi zwyczajami w Osace, 6 dni na szaleństwa na najpopularniejszej wyspie hawajskie - Oahu, 8 dni na odkrywanie dzikiej wulkanicznej wyspy Big Island, oraz 12 dni na objechanie najważniejszych punktów zachodniego wybrzeża USA!

2018/05/27

Gdzie w 2018? Mega wyjazd przed Nami, a najpierw załatwiamy wizę do USA :)

Pierwszy wyjazd poza Europę był dosyć spontaniczny, bo do końca nie wiadomo było gdzie polecimy. Sri Lanka była jednak bardziej moim punktem na mapie, aniżeli Ewy - dlatego ustaliliśmy że w 2018 to ona nada kierunek Naszej podróży. Dużym dla mnie zaskoczeniem nie było, że padło na Stany Zjednoczone. Kwestią rozmów był więc głównie rejon w który możemy się udać, ale tutaj dosyć zgodnie stwierdziliśmy, że najbardziej interesuje nas zachodnie wybrzeże: Los Angeles, San Francisco, Las Vegas (Wielki Kanion) itp. No cóż..
a więc jest listopad 2017, a my już mamy decyzję gdzie polecimy w wakacje 2018! :) To chyba rekord - tak duże wyprzedzenie, tyle czasu na planowanie.. i jak się okaże na bycie elastycznym w kwestiach tego wydawałoby się nieskomplikowanego wyjazdu.. Ale zacznijmy po kolei: skoro chcemy lecieć do USA - pierwsze co trzeba zrobić to postarać się o wizę.

Jak zdobyć wizę turystyczną do USA:
Najpierw wypełniamy wniosek przez internet na stronie: https://ceac.state.gov/genniv/ . Formularz jest dosyć ''długi'' ale nie ma generalnie nic trudnego w jego uzupełnieniu i w pół godziny jesteśmy w stanie spokojnie to zrobić. Następnie (znając numer swojego wniosku), wchodzimy na stronę: https://cgifederal.secure.force.com/SiteRegister?country=Poland&language=en_US, gdzie musimy założyć konto (wybieramy też miejsce spotkania z konsulem - Kraków lub Warszawa), a następnie dokonujemy opłaty 160$ (ok. 580 zł). Po zatwierdzeniu otrzymamy numer referencyjny, który musimy podać w systemie by dokonać umówienia spotkania z konsulem. Jest to do zrobienia na tej samej stronie, po zalogowaniu jest możliwość umówienia wizyty w dogodnym dla nas terminie (około miesiąc oczekiwania). Na wizytę z konsulem zabieramy wszystkie potrzebne dokumenty włącznie z ważnym paszportem. Najlepiej przyjść wcześniej ustawić się w kolejce (w Warszawie kolejka stoi na chodniku, na zewnątrz). Ochroniarz karze nam zostawić telefon przy wejściu, a następnie zgodnie z instrukcjami kierujemy się do konkretnych okienek, w których mogą nam zadać pytania m.in. o cel podróży, rodzinę w USA, planowany czas pobytu itp. Nam zadane raptem kilka pytań i generalnie cała wizyta trwała bardzo krótko, kilkanaście minut. Na końcu dowiadujemy się, że dostaliśmy wizę - jednak za paszportem będzie trzeba poczekać jeszcze kilka dni/tygodni. Paszporty odbieramy w specjalnych miejscach wyznaczonych do odbierania przesyłki w okolicy miejsca zamieszkania.

Mamy wizę! :) Czas poszukać biletów lotniczych! :)
 My na poszukiwania tanich, okazyjnych biletów tracimy naprawdę sporo czasu i zawsze ciężko jest się Nam zdecydować. Nie inaczej było tym razem. 

2018/04/30

Co nie co o podróżach, które już za nami.. Cz.5: Pierwszy raz poza Europę - Sri Lanka

Rajskie plaże na Sri Lance
Europa, Europą, ale nadszedł czas w końcu także wyjechać gdzieś dalej :). Niestety sprawy tak się potoczyły, że do końca nie wiedzieliśmy kiedy urlop będziemy mieli i mimo wielu tygodniu wyszukiwania jakiś ciekawych opcji wylotu (szukaliśmy między innymi lotów do Malezji czy Zanzibaru), to żadnej kuszącej oferty nie udało się złapać i dopiero na kilka dni przed wylotem padła decyzja gdzie jedziemy. Udało się znaleźć w miarę dobrą ofertę na Sri Lankę.
Kupując bilety pierwszy raz tak daleko, nie zdawaliśmy sobie jeszcze sprawy co Nas czeka w drodze.. i przy zakupie kierowaliśmy się głównie ceną.. Sporą niedogodnością okazały się jednak później przesiadki.. W krótkim czasie przygotowaliśmy więc plan na wyjazd, rezerwując przez portal booking.com pierwszy nocleg. Wydawało Nam się, że sprawdziliśmy też mniej więcej w jaki sposób korzystać z transportu publicznego, bo tylko z niego zamierzaliśmy korzystać. Nadszedł jednak czas wyjazdu i weryfikacji Naszych pomysłów..
Wylot z Wrocławia do Kijowa linią lotniczą Wizzair, oczywiście zabraliśmy ze sobą tylko bagaże podręczne. Na Ukrainie mieliśmy cały jeden dzień i noc na przedostanie się z jednego lotniska na drugie. Pierwsze godziny postanowiliśmy spędzić więc w centrum miasta i rozejrzeć się po okolicy m.in. widzieliśmy słynny Majdan. Pogoda Nas nie rozpieszczała, gdyż podczas spacerowania ulicami Kijowa rozpoczęła się wielka ulewa.. dlatego dłuższe błąkanie się z plecakami nie miało sensu, więc po zjedzeniu ukraińskich przysmaków w polecanej jadłodajni, udaliśmy się do Boryspolu, gdzie mieliśmy nocleg, z którego blisko już było do lotniska następnego ranka.
Z Kijowa mieliśmy przelot do Dubaju liniami Air Asia oraz dalej z Dubaju do Kolombo tą samą linią. Na miejsce dotarliśmy o 3-4 nad ranem.. i wtedy się zaczęło.. Jeszcze zanim wyszliśmy z lotniska, już zostaliśmy ''zaatakowani'' przez kilku lokalnych pracowników namawiających do wymiany waluty w ich kantorze. Waluta wymieniona, wychodzimy z lotniska - nadal jest ciemno, jest środek nocy, a przed lotniskiem totalny harmider! Mnóstwo ludzi, co chwila podbiegający do Nas kierowcy tuktuków namawiający na kurs. Przez pół godziny próbowaliśmy dowiedzieć się skąd odjedzie Nasz autobus, którym wyczytaliśmy, że powinniśmy byli pojechać. Nikt nie udzielił (bo zapewne nie chciał) nam odpowiedzi, za to kręcąc, kłamiąc, że takich autobusów nie ma albo że odjeżdżają dużo później itp. namawiali na korzystanie z ich prywatnych transportów. Czytałem na szczęście, że kierowcy tuktuków nie mówią prawdy (mimo, że niektórzy bardzo zapewniają że chcą pomóc), dlatego postanowiliśmy nie dać się wciągnąć w ich gierki i odejść od lotniska gdzie panował zgiełk. Poszliśmy więc.. na piechotę, aż do pętli autobusowej - Katunayake (do której jeździły zapewne darmowe autobusy z lotniska, ale nikt nie chciał nam powiedzieć o nich). Nie było to jednak daleko - z 2-3 km w sam raz na odpoczęcie od hałasu pod lotniskiem. Na dworcu autobusowym na całe szczęście nie było prawie nikogo i panował spokój. Od razu jeden z kierowców powiedział Nam kiedy i skąd odjedzie Nasz autobus do miejscowości Kurunegala i rzeczywiście tak się stało..
Wnętrze lokalnych autobusów jest zawsze kolorowe i świecące
Autobus zabrał Nas.. i zaczął jechać.. niby szybko, ale jakoś tak wolno.. przez każdą możliwą chyba wioskę w okolicy.. zatrzymując się co kilkaset metrów.. ludzie dosiadali i dosiadali, aż zrobił się potężny ścisk, ale i tak kolejni dosiadali.. Autobus zaczął ostro dymić, zatrzymała Nas też jakaś kontrola drogowa.. kierowca był bardzo zły, wykrzykiwał coś, a my nie wiedzieliśmy o co chodzi. Odjechaliśmy dalej, ale policyjny patrol jechał za nami i wyraźnie kazał autobusowi się zatrzymać, ale ten miał to w nosie, a raz nawet sprawiał wrażenie jakby chciał zepchnąć z drogi policyjny skuter.. Cały czas wykrzykiwał coś, aż w końcu znowu bardziej zadymiło z silnika i kierowca zatrzymał się. Z autobusu wypadła gromada mężczyzn, zaczęli się kłócić oraz przepychać między sobą.. No.. niezły początek podróży.. W końcu zapadła decyzja, że cały wypełniony po brzegi autobus musi jechać do naprawy, a pasażerowie muszą wsiąść do kolejnego autobusu, który przyjechał chwilę później ale był.. też totalnie pełen.. A my, z wielkimi torbami, w jakiejś totalne wiosce może w 1/4 naszej trasy zaplanowanej na dziś. Na szczęście w stosunku do Nas ludzie okazali się milsi i pomogli Nam wejść jakimś cudem do tego superściśniętego autobusu i ruszyliśmy dalej. Po kilku godzinach dojechaliśmy do Kurunegali. Byliśmy już nieźle wyczerpani, a to była może 1/3 zaplanowanej trasy. Na dworcu autobusowym zastał Nas znowu harmider podobny jak na lotnisku, choć tutaj już nikt nie zaczepiał Nas na każdym kroku.
Biali ludzie w niektórych rejonach nadal są atrakcję dla dzieci
Poszliśmy tylko wypić herbatę z mlekiem (choć nie to było w planie zakupu) i widząc oraz słysząc gwar na ulicy tego miasta postanowiliśmy uciekać czym prędzej w dalszą drogę. Naprawdę na pierwszy dzień klimat azjatyckiego gwaru mocno Nas przytłoczył. Wsiadamy więc do kolejnego autobusu, na szczęście niemal pustego. Gdy odjeżdżamy, w korku przez miasto co chwilę wskakują do autobusu kupcy sprzedający wszelakiego rodzaju produkty: owoce, przekąski, napoje itp. Po opuszczeniu miasta autobus wreszcie zaczął jechać szybszym tempem.
Jako, że przejeżdżaliśmy przez centralną, nieturystyczną część Sri Lanki, po drodze byliśmy dla wielu mieszkańców dużą atrakcją. Azjatyckie dzieci wpatrywały się w Nas przez kilka godzin, by w końcu odważyć się nawet z nami usiąść, zrobić sobie zdjęcia, a także poczęstować Nas różnymi przekąskami. Staliśmy się więc niejako atrakcją, a wszyscy bardzo pozytywnie do Nas podchodzili, chcieli rozmawiać (choć nie wszyscy potrafili) i zaczęliśmy powoli czuć się nieco spokojniejsi jeśli chodzi o Nasz dalszy pobyt..

Podróżowanie tuktukiem jest najszybszym środkiem lokomocji w miasteczkach
Szczęśliwie znaleziony nocleg okazał się być bardzo ładnym miejscem
Po zajechaniu na miejsce na wschodnim wybrzeżu Sri Lanki - do miejscowości Trincomalee (Trikunamalaja), postanowiliśmy pierwszy raz skorzystać z Tuktuka, aby dostać się do Naszego zaplanowanego wcześniej pierwszego noclegu na Sri Lance. Szalona jazda tuktukiem, do której przywykliśmy dopiero po kilku takich przejażdżkach przebiegła jednak bez większych problemów ale.. na miejscu okazało się, że nocleg mieliśmy zarezerwowany na poprzednią noc! :/ W pośpiechu przed wyjazdem musieliśmy przeliczyć źle dni Naszej podróży i Nasz nocleg przepadł. Gospodarz nie miał już wolnych miejsc, ale okazał się być bardzo przyjazny - zadzwonił do okolicznych miejsc i znalazł Nam miejsce w którym zostaliśmy. Było to ciut droższe miejsce, ale za to położone przy samej plaży, z małym basenem i beach-barem! Tak naprawdę cieszyliśmy się więc że trafiliśmy właśnie tam!:). Kolejne dwa dni dochodziliśmy do siebie po trudach dwudniowej podróży, kręciliśmy się po okolicznych plażach szukając ładnych widoków. Było ładnie, ale nie były to tak rajskie widoki o jakich można było marzyć.
Krowy na ulicach to norma
Rajskie widoki, a plaże puste
Te dwa dni na zaadaptowanie się i przyzwyczajenie do warunków było jednak bardzo potrzebne. Upał i wilgotność były naprawdę ciężkie do wytrzymania. Zaczęliśmy już przywykać do biegających krów po ulicach, a także do skaczących małp po drzewach. No, jak na pierwszy raz egzotyki, naprawdę było fajnie i podobał Nam się ogólnie panujący spokój w tej okolicy. Woda w oceanie była tu mimo sporych fal dość bezpieczna, dlatego korzystaliśmy z kąpieli całymi dniami. Na plaży ciężko jednak było znaleźć kawałek Sri Lanki są bardzo częstym widokiemcienia, a pojedyncze palmy pod którymi można szukać schronienia były zazwyczaj dość daleko od brzegu. O tej porze roku (lipiec) w tym rejonie panowały kompletne pustki.



Patio przed domem niemal całe obrośnięte egzotyczną roślinnością
Kolejnym miejscem w którym się zatrzymaliśmy było miasteczko Madakalapuwa w rejonie Kallady Beach. Jak się okazało nie było to najlepszym wyborem, a piękne plaże być może są w tym rejonie ale w innym miejscu. Tam gdzie my byliśmy nie spotkaliśmy ani jednego turysty, a woda w oceanie była tak niespokojna, że kąpiel była bardzo ryzykowna. Miejsce to zostało mocno poszkodowane podczas tsunami w 2004 roku o czym informują także różnego rodzaju upamiętniające tą tragedie pomniki. Nocleg, który tutaj znaleźliśmy okazał się być małym pokoikiem w domu gospodarza. Był to starszy Pan, bardzo miły i serdeczny, jednak rice&curry w jego domowym wykonaniu nie przypadło nam do gustu.. Ogródek przed jego domem wyglądał niczym dżungla, bardzo bujna roślinność oraz zapewne wiele różnych zwierząt zamieszkujących te zakamarki, przy bardzo nieszczelnych drzwiach i oknach dawały w nocy efekt nocowania pod gołym niebem. Skaczące po dachach małpy, wydające swoje dzikie dźwięki towarzyszyły Nam całą noc. W tym miejscu zatrzymaliśmy się tylko na jedną noc, co przy braku klimatyzacji było jedynym rozsądnym rozwiązaniem.

Niektóre odcinki trzeba było pokonać na piechotę
Dworzec autobusowy
Dalej na południe wzdłuż wschodniego wybrzeża wyspy przemieszczaliśmy się zgodnie z planem - tylko transportem miejskim. Z większymi i mniejszymi problemami, związanymi z głównie z tym, że autobusów jest mnóstwo ale nie do końca wiadomo co to za autobus, dokąd jedzie, kiedy i czy przyjedzie, ani czy się zatrzyma, a jak tak to gdzie. Natomiast dowiedzenie się o cenę biletu jaką będzie trzeba zapłacić za daną trasę graniczy z cudem, a jak się kilkukrotnie mieliśmy okazję przekonać kierowcy lubią doliczyć sobie wyższą kwotę od turysty niż powinien. Warto więc nawiązać rozmowę z pasażerami i poprzez nich dowiedzieć się o opłatę za przejazd. Mimo tych wszystkich małych problemów udawało Nam się przedostawać w dobrym kierunku i dojechaliśmy do Arugam Bay, gdzie mieliśmy zaplanowanych kilka kolejnych dni. Tutaj w końcu spotkaliśmy wielu innych turystów. Do tej pory byliśmy w rejonach, które nie są tak rozwinięte i popularne, a na Arugam Bay było już wszystko bardziej europejskie, a biali ludzie stanowili tutaj niemal połowę przechodniów. Podczas trzech dni w tym rejonie mieliśmy okazję próbować pływać na desce surfingowej, odwiedzić pierwsze nasze Safari (Yala National Park), a także zaznać wielu morskich kąpieli oraz korzystać z beachbarów i tutejszych restauracji. Wszystkie atrakcje i przyjemności odbywają się tutaj w bardzo pięknych sceneriach. Plażowanie na Arugam Bay było chyba najprzyjemniejszym jakie mieliśmy do tej pory okazję zaznać. Duże fale ale bezpieczna płytka woda dodawała atracyjności kąpielom, a na plaży można było zaprzyjaźnić się zarówno z małpkami jak i wiewiórkami palmowymi (pasecznik palmowy).

Napój prosto z kokosa
Plaże na Arugam Bay są przygotowane do przyjęcie turystów (leżaki, surfing, bary)
Słonik podczas naszej przejażdżki jeepem po Safari w Yala National Park
Wiewiórka palmowa

Małpka czychająca na pozostawione przez turystów rzeczy ;)
Wzgórze porośnięte krzewami herbacianymi
Przystanek kolejowy Ella
Kolejny etap naszej podróży wiódł w górskie rejony centralnej Sri Lanki, a konkretnie do miejscowości Ella, przez którą przebiegają tory kolejowe słynnej trasy widokowej. Jeden dzień w Elli spędziliśmy na odkrywaniu pól herbacianych i robieniu zakupów tego trunku. Regenerowaliśmy jednak już siły wiedząc jak ciężki powrót czeka nas kolejnego dnia. Ostatni dzień na Sri Lance spędziliśmy bowiem w pociągu na trasie widokowej Ella - Colombo. Warto na pewno pojechać tą trasę, aczkolwiek Nasza podróż trwała jakieś 8 godzin i była zdecydowanie przydługawa.. Na zwiedzanie stolicy nie było już czasu, bo mimo iż samolot mieliśmy dopiero nad ranem, to czytaliśmy, że w środku nocy może być trudniej dostać się na lotnisko transportem publicznym. Złapaliśmy więc autobus około 23:00. Mimo zapewnień, że jest to zwykły autobus, coś nam nie pasowało.. klimatyzacja i bardziej nowoczesny pojazd.. ale myśleliśmy, że może ze stolicy na lotnisko po prostu mają lepszy standard autobusy.
Jeden z wielu strumyków płynący przez wzgórza
Jak zwykle ''bileciarz'' chodził w trakcie jazdy i zbierał pieniądze od wszystkich, jednak od Nas nic nie chciał wziąć, sprawiał wrażenie jakby nie mówił po angielsku więc nie wiedzieliśmy niestety o co mu chodzi. Gdy dojechaliśmy do lotniska kierowca krzyknął Nam zawrotną cenę jak na tutejsze standardy. Widziałem, że inni po drodze płacili na pewno dużo mniej, dlatego po krótkiej dyskusji dałem tylko część kwoty którą chciał (ale na pewno i tak o dużo za dużo niż powinno być) i wyszedłem z autobusu. Nikt nas nie gonił, także zapewne chcieli Nas zwyczajnie oszukać na niemiłe pożegnanie. Kolejnych kilka godzin spędziliśmy na lotnisku, co jak wiadomo nie należy do największych przyjemności, a następnie mieliśmy lot powrotny linią Air Asia przez Dubaj do Kijowa. W Kijowie zdążyliśmy jeszcze odwiedzić wcześniej znalezionego McDonalda w Borispolu, a następnie lecieliśmy najmniejszym do tej pory samolotem linii Ukrainian Airline do Warszawy. No i następnie regenerowaliśmy się kilka dni, ale to chyba po podróży na własną rękę jest standardem. ;)
Widoki z pociągu na trasie Ella - Colombo
P.S.
 Gratisowo dorzucam trochę zdjęć z kategorii food :)
Klasyczne śniadanie dla turystów


Śniadanie w wersji Marokańskiej

Przekąska w postaci tortilli z hummusem
Słynne Rice&Curry z różnymi dodatkami :)

Herbata ze Sri Lanka - tak! zawsze i wszędzie!:)




2018/04/24

Co nie co o podróżach, które już za nami.. Cz. 4: Autostop, podróżowanie w pojedynkę, nocowanie na dziko

Autostop i podróżowanie w pojedynkę.. - Chorwacja / Węgry + Erasmus w Pradze.

Kolejnym już trzecim moim wyjazdem studenckim był 4 miesięczny pobyt w czeskiej Pradze. Studia na wydziale wychowania fizycznego wyróżniały się organizowanymi kursami w formie krótkich obozów. Dzięki temu spędziłem kilka dni na wspinaniu się po skałkach, jeżdżeniu i bieganiu na nartach, a także na obozie team buildingowym z wieloma różnymi atrakcjami terenowymi. Sam pobyt w Pradze był również bardzo udany, życie w tym mieście uważam za naprawdę przyjemne. Duża ilość fajnych parków, dobra komunikacja miejska, fajne zabytkowe miejsca, a także wiele możliwości wieczornych imprez czy poprostu miejsc gdzie można fajnie spędzić czas ze znajomymi (koncerty, wystawy, wydarzenia plenerowe itp).
Plecak - mój jedyny kompan w podróży

 
Pod koniec pobytu w Pradze, wraz z ekipą poznaną na Erasmusie narodził się pomysł wspólnego wyjazdu w cieplejsze rejony Europy.. Do dziś z wielkim sentymentem wspominam podróż do Chorwacji, głównie ze względu na to że pierwszy etap pokonać musiałem zupełnie sam, a droga była długa i wyboista.. Na fali wcześniejszych, pozytywnych doświadczeń wycieczkowych, nabrałem dużo odwagi, a że znajomi z Erasmusa jechali grupą na wycieczkę po Chorwacji to postanowiłem nie wahać się ani chwili. Zaraz po weselu w Poznaniu, na które musiałem przyjechać, postanowiłem dojechać samodzielnie do Chorwacji, a mój spontaniczny pomysł z zapakowaniem plecaka i ruszeniem przed siebie autostopem po prostu zacząłem realizować.. Nigdy wcześniej nie jechałem autostopem (no oprócz jakiegoś krótkiego odcinka razem z kimś), dlatego miałem wiele obaw i wątpliwości. Czasu na zastanawianie się jednak nie było. Aby nieco przyspieszyć moją podróż postanowiłem podjechać pociągiem bliżej granicy polsko-
czeskiej i dopiero w dalszą trasę jechać autostopem. Brak doświadczenia pokierował mnie do Kłodzka.. co jak się okazało nie było dobrym wyborem, bo trasa do Czech stamtąd nie jest żadną główną drogą i samochody kursowały bardzo rzadko.. Wydawało mi się, że nie jest wcale źle, nie oczekiwałem jakoś bardzo długo w jednym miejscu, jednakże wszyscy którzy tamtędy przejeżdżali byli mieszkańcami okolicznych wiosek i pokonanie pierwszych 100 km zajęło mi cały dzień, zaliczając co najmniej 15 różnych samochodów.
Nadchodził zmrok, a ja dojechałem zaledwie na obrzeża Ołomuńca (a planowałem dojechać do Wiednia..). Wrażenia targającego człowiekiem gdy znajduje się sam, w kompletnej du..ie, przy nadchodzącej nocy, na jakimś rozjeździe autostrad, nie widząc żadnych budynków nawet.. - to naprawdę nie do opisania co człowiekowi przez myśli przechodzi. Na autostopa nie widziałem szans, bardzo mocno rozważałem (wraz z nadchodzącym zmęczeniem i ciemnością) rzucenie się w śpiwór w krzaki kilka metrów od autostrady i przeczekanie do rana.. ale cóż ludzie pisali, że zawsze takie miłe rzeczy ich spotykają w podróży stopem, a ja już pierwszej nocki mam spać w tak beznadziejnym miejscu?. Postanowiłem ruszyć w stronę miasta Ołomuńca. Dotarłem do osiedla, z końcowym przystankiem tramwajowym. Było już po 21.. Postanowiłem w złości na to jak mało trasy pokonałem, pojechać na dworzec i zabrać jakiś pociąg lub autobus w dalszą trasę.. Jakież rozczarowanie mnie spotkało gdy dojechałem o 22:10, a jak się dopiero wtedy okazało ostatnie jakiekolwiek transporty odjechały o 22:00.. Kolejny raz bezradność, złość i brak pomysłu co robić..
Pierwszy nocleg pod chmurką..
Nocleg na niewielkim dworcu wraz z bezdomnymi? Zapach nie zachęcał.. Co ze sobą zrobić, dochodzi 23, w obcym mieście bez pomysłu, ale totalnie zdeterminowany by nie marnować pieniędzy na nocleg. Nie wiem co mną pokierowało, postanowiłem wrócić na pętle tramwajową z której przyjechałem - pomyślałem, że rano stamtąd będę miał szanse złapać dalszy transport, a nocleg także jakoś bardziej przemawiał za mną na odludziu, z dala od cywilizacji, aniżeli w środku miasta pomiędzy bezdomnymi. Wróciłem.. błąkałem się jakiś czas pomiędzy halami na obrzeżach miasta.. nadeszło zmęczenie.. położę się na trochę, muszę odpocząć.. nie będę rozbijał namiotu, żeby nie wzbudzać podejrzeń i w razie czego być gotowy do szybkiej ewakuacji.. karimata, śpiwór jest jakiś ładny połać trawy, wydaje się ciemno, nie będzie mnie widać.. położyłem się około 2 w nocy.. O 5 obudziłem się, a kilka metrów obok mnie skakała sobie sarenka. Rozglądam się po okolicy - masakra, zupełnie inaczej to miejsce wyglądało w nocy!, a ja na połaci trawy, pomiędzy jakimiś halami, widoczny z każdej możliwej strony! Sic! Czas się stąd zbierać. Ołomuniec jednak okazał się pechowym miejscem, kilka godzin spędzonych na łapaniu stopa i totalnie huśtawka emocjonalna, dopadło mnie zrezygnowanie.. Kolejny raz powędrowałem do pętli tramwajowej znalezionej poprzedniej nocy, ponownie dojechałem do dworca i wykupiłem bilet na autobus do Brna. O.. ciepły, wygodny autobus.. przespałem całą drogę.. :) Niestety czeskie miasta nie były dla mnie przyjazne. Zebrałem siły, i z Brna postanowiłem jechać dalej autostopem.. Musiałem ponownie wyjechać z centrum miasta na jakąś wyjazdówkę. Dojechałem.. znowu 3-4 godziny i nic... Ehh szkoda mi czasu na kolejny nocleg pod gwiazdami. Dzięki uprzejmości pani ze stacji benzynowej, sprawdziłem autobus do Wiednia i wróciłem na dworzec. W Wiedniu byłem już umówiony z Peterem - moim znajomym z couchsuringu, dlatego byłem spokojny o dach nad głową. Przy okazji znowu Peter zabrał mnie na szybkie zwiedzanie miasta i zapewnił komfortową noc.
Niespodziewane spotkanie z Laurą w Zagrzebiu.
Kolejnego dnia, wiedząc jak trudne jest wyjechanie z centrum ogromnego miasta, nie zastanawiając się wziąłem kolejny autobus do Zagrzebia, a tam zupełnie przypadkowo spotkałem Laurę - koleżankę z Finlandii poznaną na Erasmusie, ona także zwiedzała Chorwację korzystając z ostatnich tygodni semestru. Korzystając z tego spotkania postanowiliśmy pozwiedzać trochę stolicę. Jeszcze tego samego dnia wsiadłem jednak w autobus na wybrzeże, a dokładniej do Zadaru, gdzie powinni się znajdować moi znajomi. Okazało się jednak, że z powodu mojego opóźnienia.. moi znajomi przemieścili się już z Zadaru nieco dalej wzdłuż wybrzeża.., a ja dojechałem do miasta już późnym wieczorem.. Na dotarcie do znajomych nie było więc szans. Byłem na wybrzeżu, jest ciepło, ja nabrałem z powrotem odwagi - na plaży na pewno znajdzie się jakieś fajne miejsce do nocowania. Nie było to tak łatwe, jak myślałem, nie znając totalnie terenu, krążyłem wzdłuż plaży, jednak w mieście trudno znaleźć jakiś ustronny skrawek ziemi.. Przeszedłem wzdłuż miasteczko dwa razy i wkońcu zdecydowałem się rzucić namiot w wysokiej trawie na wylocie z miasta. Była już znowu noc, cicho spokojnie.. zasnąłem zmęczony kolejny raz bardzo szybko. Bardzo zdziwiłem się za to rano - kolejny raz miejsce za dnia wyglądało zupełnie inaczej niż nocą. Gdy otworzyłem namiot o 8 rano, kilka metrów ode mnie na plaży było już kilku plażowiczów. Mimo, że mój namiot w (jednak nie tak dobrym ukryciu w trawie) wyglądał dość smutno, to nikt nie zwrócił uwagi. Ja także się już nie przejmowałem, zażyłem cudownej kąpieli w morze z samego rana, a następnie urządziłem sobie śniadanie w postaci starych kanapek na środku plaży, a w koło miałem porozwijane namiot i karimatę, aby nieco przeschły na słońcu.
Pierwszy nocleg na Chorwackiej plaży, mimo trudności - szczęśliwy
Krótki spacer po mieście i cóż, trzeba odezwać się do znajomych i ruszyć w pogoń za nimi. Ooo nie! Kolejny raz niemiła niespodzianka! Mój telefon wyłączył się, a przypadkowo w kieszenie wdusił mi się nieprawidłowy PIN kilkukrotnie i potrzebny był kod PUK. No to jestem kolejny raz w du..ie! Znowu emocje szargały mną - te pozytywne, bo jestem już w Chorwacji, jest ciepło, ładnie, miło.. ale znowu cel w postaci dotarcia do przyjaciół się skomplikował. Szczerze myślałem, że już ich nie spotkam i spędzę wakacje w Chorwacji zupełnie samotnie. Gdybym chociaż znał numer telefonu do kogoś z nich.. Zadzwonić do domu? Wiedziałem, że aktualnie i tak nikt nie będzie w stanie odnaleźć mojego kodu PUK, żeby mi go podać.. Eh, no nic postanowiłem liczyć na szczęście i ruszyć w kierunku gdzie byli ostatnio moi znajomi, chociaż wiedziałem, że codziennie także oni planowali zmieniać miejsce pobytu. Wyszedłem z miasta i zacząłem łapać stopa, przejechałem kawałek, łapałem kolejnego stopa i tu niespodzianka.. dzwoni mój telefon, a ja mogę odebrać połączenie!? Szok, myślałem że jest wyłączony, a widocznie była to blokada jakaś, ale telefon funkcjonował i mogłem odebrać rozmowę! Dzwonił znajomy z grupy do której miałem dojechać. Przedstawił mi krótko jaki mają plan na dzisiaj i ruszyłem w pogoń. Na szczęście udało mi się sprawnie dotrzeć i odnaleźć ich.
Ekipa autostopowiczów wreszcie w komplecie.
Kolejny tydzień spędziliśmy razem w 7 osób codziennie podróżując autostopem wzdłuż chorwackiego wybrzeża i nocując w namiotach na plaży / wybrzeżu. Podczas jednego z takich noclegów kolejny raz nie obyło się bez przygód. Zawsze wybieraliśmy miejsca z dala od cywilizacji, a namioty rozbijaliśmy po zmroku. Pewna miejscówka nie okazała się szczęśliwa.. O 5 nad ranem rybacy właśnie na naszym skrawku plaży dokonywali połowu ryb w sieci rybackiej.
Łapania stopa za pomocą napisu z miejscowością docelową.
oraz na kciuk oraz flagę Polski ;).
Jeden z noclegów w bajecznym miejscu..













Od świtu kilku mężczyzn biegało wkoło naszych namiotów krzycząc coś w obcym języku. Naprawdę nie wiedzieliśmy co się dzieje, a wyjść z namiotu było strach. Dopiero jak zrobiło się jasno, okazało się że to rybacy, i po ich odpłynięciu mogliśmy zanurzyć się w dalszy sen. Po Chorwacji autostopem jeździło się już naprawdę bardzo sprawnie mimo, że byliśmy dużą grupą z łatwością docieraliśmy w kolejne miejsca. Równie szybko udało mi sie wraz z koleżanką złapać transport z Chorwacji do Węgier, gdzie kolejne dni spędziliśmy nad Balatonem. Mimo wielu nieszczęśliwych zbiegów okoliczności, podróż ta bardzo wiele mnie nauczyła - dała mi nauczkę za nieprzygotowanie się i zbyt dużą bojaźliwość. Jednak poprzez moje gapiostwo przeżyłem tak niesamowite emocje, które zmieniają charakter, wzmacniają, budują i zostawiają wspomnienia na całe życie.


Wiele kilometrów z plecakiem na sobie w takich miejscach jest czystą przyjemnością.! :)



















































 

2018/03/10

Co nie co o podróżach, które już za nami.. Cz.3: Erasmus w Portugalii + Majorka i Barcelona


Widok z tarasu naszego mieszkania w Vila Real
Erasmus w Vila Real (Portugalia). 

Drugim moim wyjazdem zagranicznym na studia był pobyt w portugalskim Vila Real. Jest to niewielka górska miejscowość położona około 60 km od Porto. Mój semestr zaczynał się w lutym, więc pierwsze co mnie zaskoczyło to bardzo niskie temperatury.. Zamieszkałem w bardzo przestronnym mieszkaniu na poddaszu szeregowego budynku. Mieszkanie zamieszkiwało 6 osób z Polski, Francji i Hiszpanii, a oprócz 3 łazienek, 7 pokojów i kuchni mieliśmy do dyspozycji także dwa ogromne tarasy z widokiem na góry. Mieszkanie nie miało jednak żadnego ogrzewania, dlatego przez pierwsze dwa miesiące temperatura w pokoju wynosiła najczęściej około 15 stopni! Życie w Vila Real płynęło bardzo spokojnie i wolno, ale dzięki temu klimat kultury południowców był tu odczuwalny jak nigdzie indziej.
Vila Real - góry

Stadion piłkarski w Bradze
Chcąc wykorzystać pobyt w tak odległym miejscu od domu, tym razem postanowiłem ruszyć w trasę by zobaczyć coś więcej niż tylko Vila Real, czy pobliskie Porto. Jedną z okazji na wycieczkę były odwiedziny Ewy i kolegi Mateusza. Nie mieliśmy dużo czasu, dlatego wypad na południe Portugalii nie był możliwy, jednak udało nam się objechać kilka pobliskich miejscowości: Guimaraes, Braga, Viana do Castelo i oczywiście Porto. Przejazd ten nie byłby niczym specjalnym gdyby nie niemiła niespodzianka, która spotkała nas ostatniego dnia w Porto. Poruszaliśmy się wynajętym samochodem z wypożyczalni, a do podróży dołączyliśmy także dwóch znajomych z Turcji, by ograniczyć koszty wynajmu. Mateusz i Ewa wracali już do Polski, więc odwieźliśmy ich na lotnisko, po czym postanowiliśmy wrócić jeszcze na spacer i coś do jedzenie do centrum
przystawka - mini ślimaki
Porto (właśnie w Porto miałem okazję pierwszy raz próbować m.in. ślimaki, które są naprawdę całkiem smaczne!). Gdy wróciliśmy, w naszym aucie była wybita szyba, a z bagażnika zniknęły torby turków, mimo iż nie było w nich nic wartościowego. Zaskoczeni całą sytuacją postanowiliśmy zgłosić sprawę na policję. Ta nie wykazała ani zdziwienia, ani nawet większego zainteresowania sprawą, wypełniliśmy formularz, dostaliśmy potwierdzenie zgłoszenia sprawy i tyle. Autem z wybitą szybą wracaliśmy z powrotem do Vila Real, pełni obaw jak rozwiąże sytuacja wypożyczalnia. Nie byliśmy nawet pewni czy ubezpieczenie pokrywa koszty takiej usterki. 
ślady włamania do samochodu w Porto
Sprawa jednak zakończyła się zaskakująco 
pomyślnie. Również w wypożyczalni nikt nie był zdziwiony faktem włamania, nawet nie zainteresowali się by pójść od razu obejrzeć samochód.. Znowu wypisanie kilku formularzy, jak się okazało lepiej by było nawet gdybyśmy nie zgłaszali sprawy na policję.. Wtedy wypożyczalnia mogła by wpisać wypadek pt. gałąź spadła na samochód i sprawa z ubezpieczeniem byłaby jeszcze prostsza, a gdy zostało to zgłoszone policji to ubezpieczalnia musiała czekać na zakończenie sprawy. Na szczęście żadnych kosztów nam nie potrącono :).


Nasz hostel podczas podróży
Nie zrażeni tą sytuacją, nieco później ruszyliśmy jeszcze raz na objazdowe zwiedzaniem okolic. Tym razem zapakowani w dwa samochody ruszyliśmy w kierunku Viseu, Coimbry, a później do Figueira da Foz. Weekendowy wypad wiązał się z noclegami w samochodzie, jednak znajdując tak fajne parkingi przy plaży, nie stanowi to żadnego problemu.:)


Południe Portugalii

Playa da Marinha - południe Portugalii
Playa da Marinha - południe Portugalii

Gdy zrobiło się już ciepło ruszyliśmy wraz ze znajomymi na zwiedzanie południowych stron Portugalii. Początek wyprawy postanowiliśmy rozpocząć dotarciem na lotnisko w Porto autostopem. Nie mieliśmy szczęścia i musieliśmy się naczekać, żeby wreszcie ktoś nas zabrał. Staruszkowie, którzy się nad nami zlitowali, nie mówili w ogóle po angielsku, jednak całą drogę próbowali w jakikolwiek sposób do nas zagadać. Z lotniska w Portu polecieliśmy do Faro, a tam mieliśmy już umówione spotkanie i nocleg u innych uczestników Erasmusa. Na kolejne dni wypożyczyliśmy ponownie auto, by móc swobodnie poruszać się wzdłuż wybrzeża. Jechaliśmy cały czas wybrzeżem południowym, a później zachodnim aż do Lizbony, zatrzymując się w każdym zachwycającym miejscu. Noclegi organizowaliśmy sobie na dziko, tzn zawsze dwie osoby nocowały w samochodzie, a kolejne dwie w zakupionym wcześniej małym namiocie z decathlonu. Mimo iż wybieraliśmy zawsze miejsca na uboczu, pozornie oddalone od cywilizacji, również tym razem nie obyło się od niepotrzebnego najedzenia się strachu. Jednego wieczoru, jeszcze zanim poszliśmy spać, siedzieliśmy sobie przed namiotem, jak nam się wydawało zupełnie sami.. W pewnym momencie usłyszeliśmy jakieś kroki, ale było kompletnie ciemno więc nic nie było widać. Chwila ciszy, a potem znów jakieś skradanie się dookoła Nas.. aż nagle..: Hau Hau Hau! Kilka psów zaczęło szczekać, a my jak porażeni prądem wskoczyliśmy do samochodu by się
Zachodnie wybrzeże Portugalii - okolice Porto
schować! Najedliśmy się strachu, prawdopodobnie były to szwędające się bezdomne psy. 
Oczywiście najważniejszym punktem wycieczki było plażowanie, byczenie się w na niesamowitych plażach, podziwianie widoków, zażywanie kąpieli, nurkowanie i wygrzewanie się na słońcu. :). Lizbona niestety została przez nas zwiedzona na szybko, tylko w jeden dzień, dlatego zahaczyliśmy tylko o najbardziej kultowe miejsca, a potem popędziliśmy na autobus powrotny do Vila Real. 


   W maju udało się nam wypatrzeć jeszcze jeden ciekawy kierunek w bardzo atrakcyjnej cenie. Loty na Majorkę z porto trafiliśmy za niecałe 100 zł, a noclegi przed sezonem udało się trafić również niewiarygodnie tanie. Kolejny raz skompletowaliśmy na wyjazd 5 osób, ponieważ plan zwiedzenia Majorki również wymagał wynajęcia samochodu. Wyspa jest za duża i zbyt górzysta by w inny sposób zwiedzić wiele miejsc, w krótkim czasie. Wyjazd był naprawdę bardzo przyjemny, w tym okresie nie było dużo ludzi, dlatego niektóre piękne plaże mieliśmy niemal na wyłączność. Woda była jeszcze dosyć zimna, ale widoki, górzysty krajobraz wybrzeża rekompensował to w całości. Maj i czerwiec już nawet we wcześniej bardzo chłodnym Vila Real zrobiły się gorące i bardzo pogodne, dlatego oczywiście żal było wyjeżdżać. Chcąc zostać jak najdłużej się dało, postanowiłem w drodze powrotnej zobaczyć jeszcze coś..



Majorka
Zapadła decyzja, moją ogromną walizkę pakuję i wysyłam pocztą do Polski, natomiast ja zabieram ze sobą plecak i lecę do Barcelony.  Na wyjazd ten jechałem zupełnie sam, a wizja noclegu w jednoosobowym pokoju hotelowym, ani nie napawała optymizmem, ani tym bardziej nie była na moją kieszeń.. Chciałem jednak działać samodzielne, poznać trochę jak to jest podróżować w pojedynkę, prowadzić życie pustelnika.. To ostatnie na szczęście nie do końca się spełniło gdyż postanowiłem spróbować znaleźć pierwszy nocleg przez serwis couchsurfing.com. Początkowe wrażenia bardzo mieszane, oglądasz osoby i próbujesz domyślać się jaka jest ta osoba, czy będzie bezpiecznie, czy będzie fajnie, czy nie oszuka cię itp.. Pozytywne opinie zachęciły mnie bym spróbował. Peter - Węgier, mieszkający w Austrii, a umiejący również rozmawiać po Polsku, okazał się świetnym kompanem do zwiedzania Barcelony. Był bardzo pomocny, sympatyczny i jak się później okazało został moim kumplem do dzisiejszego dnia, a po Barcelonie spotkaliśmy się także w Poznaniu i w Wiedniu (a nie wiele brakowało byśmy spotkali się jeszcze w Chorwacji) ;). Tak bardzo optymistyczne spotkanie na pierwszy raz sprawiło, że bardzo pozytywnie myślę o takim sposobie na podróż. Od tamtego czasu jednakże jakoś nie ułożyło się bym korzystał ponownie z serwisu. Ewa miała wcześniej obawy, a my podczas podróży raczej omijaliśmy duże miasta i korzystaliśmy bardziej z noclegu pod gwiazdami, także mieszkanie u kogoś nie było konieczne. W Barcelonie jednak sprawdziło się to w 100%. Nie dość, że zaoszczędziłem sporo na noclegach, to miałem kogoś kto codziennie mógł mi posłużyć nawet lepiej niż informacja turystyczna, a także towarzyszyć podczas wielu z tych pieszych wycieczek po mieście. Bardzo intensywne 5 dni, ale zdążyłem zobaczyć naprawdę bardzo wiele atrakcji, poznać wiele ciekawych osób podczas wieczornych spotkać couchsurferów, a także poplażować trochę i wykorzystać ostatnie dni w południowym słońcu. Z niemiłych niespodzianek, która jednak kolejny raz skończyła się bardzo szczęśliwie i wyszedłem bez strat, była próba kradzieży przez kieszonkowca. Naprawdę trzeba się pilnować w każdym miejscu. Ja byłem ostrzegany, że w zatłoczonych miejscach jak transport publiczny można zostać okradzionym, jednak mnie spotkała zupełnie inna historia. Peter miał jakieś swoje zajęcia, dlatego tego dnia przemierzałem ulice Barcelony samotnie. Ubrany w krótkie spodenki i japonki na nogach przemierzałem sobie spacerem kilkukilometrowy dystans w kierunku stadionu Camp Nou. Przechodziłem przez niewielki park, niemal zupełnie opustoszały. Nagle zawołał do mnie jakiś czarnoskóry chłopak i zapytał czy mam zapalniczkę. Nie miałem, ale ten zaczął podpytywać skąd jestem, a na wiadomość że z Polski bardzo się ucieszył, mówił że zna kogoś z Polski.. Zacząłem się czuć jednak dziwnie i postanowiłem wycofać się z tej dziwnej konwersacji gdy chciałem odejść on wystawił rękę bym przybił mu na pożegnanie ''piątkę''. Wtedy sytuacja potoczyła się bardzo szybko, gdyż chwycił mnie za dłoń okręcił się i równocześnie stukał mnie nogą w nogę. Wszystko się działo bardzo szybko, więc nawet nie zdążyłem zareagować, po 2-3 sekundach jednak poczułem jeszcze coś.. Złodziejaszek próbował wyciągać mój portfel z kieszeni w spodenkach, ten jednak zahaczył kantem o krawędź dość ciasnej kieszeni i tylko dlatego nie wylądował w rękach porywacza. Gdy się zorientowałem odepchnąłem go, a on jakby nigdy nic odwrócił się i poszedł sobie. Sprawdziłem, że nic mi nie zginęło, a biegnięcie za nim (na dodatek w japonkach) nie miało sensu zanim przemyślałem sobie co właśnie się stało. Szczęście dopisało mi, w portfelu miałem dokumenty, bez których podróż do Polski następnego dnia, stałaby się problemem.. Na szczęście udało się bezpiecznie wrócić do domu bez szwanku. :)

Droga do szczęścia jest prosta, ty sam wpadasz na barierki